wtorek, 12 stycznia 2010

Krew i sperma czyli język polskiej polityki

"Niech się Palikot opamięta" woła błagalnie Hanna Gronkiewicz-Waltz, po tym jak ten, na łamach "Polski The Times" oznajmił, że jest "gnojem, który urzyźnia polska politykę".  Ale czy "opamiętanie się" posła Palikota nie byłoby czasem dla obserwatorów polityki niepowetowaną stratą, przynajmniej w werbalnym wymiarze? Postaram się obronić tezę, że bez ciętego języka i prowokacji Palikota polska polityka byłaby uboższa, a już na pewno mniej zabawna. 

Otóż uważam, że nasze postawy i poglądy polityczne kreują głównie słowa. Teza ryzykowna, gdyż pewnie każdy wolałby uważać, że ocenia polityków po czynach nie słowach. Uważam jednak, że nawet czyny - wyniki reform, wydarzenia polityczne, sukcesy i skandale - są głównie opisywane i kreowane przez słowa. Wyrażenie "Nicea albo śmierć" z ust niedoszlego premiera z Krakowa Jana Marii, przejęte później przez rząt PiSu na długie miesiące wpędziło Polskę w niekorzystne dla nas optowanie przy Traktacie Nicejskim, z którego ostatecznie zrezygnowano. "Plan Balcerowicza", "Afera Rywina" (i wszystkie inne) "Biała Księga" Oleksego czy "szafa Lesiaka" nie istniałyby w społecznej świadomości jako "sprawy", gdyby jakiś dziennikarz czy polityk nie włożył ich w ramy krótkiego określenia, słowa - wytrychu, które przywołuje szereg skojarzeń i nie byłyby tysiące razy powtarzane w mediach i rozmowach zwykłych ludzi, wchodząc na stałe donaszej "politycznej pamięci".

Choć obecnie  określenie "PR" (najczęsciej "czarny pijar") w polityce w wyniku nadużywania nabrało negatywnych konotacji, sądzę, że nawet najsprawniej działający rząd nie jest w stanie utrzymać poparcia, jeśli w odpowiedni sposób nie komunikuje się z wyborcami i nie dba o to, aby jego dokonania, jakiekolwiek by one nie były, zyskały korzystną dla niego interpretację i wytarły głęboki ślad w pamięci wyborców. Dobry rzecznik rządu ze wszystkimi potrzebnymi przymiotami jest prawdziwym skarbem. Z drugiej strony - wyszczekany polityczny fighter, najlepiej nienależący do gabinetu - może być cenną bronią na politycznych przeciwników.  Jacek Kurski, nazywany (złośliwie) "bulterierem Kaczyńskich") jakkolwiek byśmy go nie ocenili spełniał to zadanie dla rządu Jarosława Kaczyńskiego. Udało mu się, choć nie oceniam tego pochlebnie, wprowadzić do politycznej pamięci i rozmów Polaków "dziadka z Wermachtu", które to określenie na czas wyborów prezydenckich w 2005 roku dla części społeczeństwa utrwaliło podział na "patriotyczną, solidarną Polskę głosującą na PiS" oraz "proniemiecką, liberalną Polskę głosującą na partię Tuska". Było to na tyle silne, iż jeszcze 2 lata później tego typu skojarzenia były bardzo częste, jeśli nie dominujące u sympatyów PiS w moich badaniach percepcji partii politycznych. To słowa wypowiedziane przez polityków, zwielokrotnione i częściowo zinterpretowane przez media oraz przepuszczone przez sito ludzkiej uwagi, schematów poznawczych i symbolicznych ideologii kreują nasze myślenie o partiach i politykach. 

Zaryzykuję tezę, że 90% politycznej debaty mieści się mimo wszystko w ramach kurtuazji, kultury osobistej i szacunku. Sęk, w tym, iż to pozostałe 10% jest medialnie bardziej atrakcyjne, więc jeśli ktoś nie ogląda na żywo obrad sejmu, a docierają do niego jedynie telewizyjne skróty, zajawki, ostre fragmenty polemik czy konferencji - happeningów, może faktycznie odnieść wrażenie, że następuje powolna degrengolada polskiej polityki, a posłowie Palikot, Niesiołowski czy Kurski walnie się do tego przyczyniają. Ja jednak uważam, że bez tych 10% na który składają się  smakowite porownania etnomologiczne Niesiołowskiego i "głos ludu" Palikota polska polityka w obecnych, w miarę spokojnych czasach polska polityka po prostu wiałaby nudą...

Bo którz inny miałby odwagę powiedzieć do Zbigniewa Koźmińskiego "jebać PZPN", a do Schetyny że "tylko wtedy możesz dać sobie radę (w polityce), gdy krew i sperma ciekły ci po twarzy". Cokolwiek by to znaczyło...




2 komentarze:

  1. Włąsnie oglądam program Babilon, zaprosili specjaliste od marketingu politycznego - Eryka Mistewicza. Powiedział, że JAnusz Palikot jest "megalopolitykiem" - kimś, komu kompletnie nie zależy na zdobywaniu stanowisk w tradycynie rozumianej polityce. Zależy mu na zdobyciu widzów, na przebiciu się ze swoim przekazem, i to mu się niewątpliwie udaje.

    OdpowiedzUsuń