czwartek, 21 października 2010

Atrybuty prawdziwego mężczyzny czyli jak skrzywdzić polityka?

Nie przypuszczałam, że kampania samorządowa będzie dostarczała aż takich atrakcji. Sądziłam, że skoro partie przeznaczają na nią mniejsze fundusze niż na wybory parlamentarne, to i polotu mniej i spektakularnych pomysłów. A tu wręcz przeciwnie! Samorządność wyzwala kreatywność. W końcu można zastosować więcej niskobudżetowych chwytów, jak choćby pan  Marchewka z , rozdający Marchewki - kandydat na radnego Warszawy (czyżby zainspirował się Napieralskim rozdającym jabłka pod fabryką?)

Ale nie wszyscy idą w niski budżet, mrugnięcie okiem do obywatela czy też próbę pokazania: Jestem jednym z was. 

Oto spot reklamowy Prezydenta Siemianowic Śląskich (55 tys mieszkańców), z którego płynie następujący przekaz: 

"Dzień rozpoczynam wstając razem ze słońcem. Moja żona - kura domowa każdego dnia prasuje mi koszule, wyciska sok ze świeżych pomarańczy i całuje na pożegnanie. Choć przyjeżdzam do pracy odpisowaną furą, szanuję każdego - nawet sprzątaczkę, którą witam radosnym uściskiem. Choć w koszuli mam drogie spinki do mankietów i podpisuje Bardzo Ważne Dokumenty moim wiecznym piórem, gdy trzeba - potrafię rzucić wytworną marynarkę, włożyć gumowce i ruszyć na pomoc Zwykłym Obywatelom.

Jestem połączeniem intelektualisty, zaczytanego w "Przywództwo" Rudolpha Giulianiego oraz prawdziwego macho, który w pracy rusza na pomoc powodzianom, a w czasie wolnym wkłada adidaski i trenuje sztuki walki oraz wyciska 150 kg na klatę. 

Osobiście instruuję policjantów i strażaków na jak dobrze pomagać obywatelom. Nie straszne mi powodzie ani pożary. Mam dużo testosteronu, chętnie eksponuję więc owłosioną klatkę, a na szyi zawieszam złote łańcuchy. Po dniu ciężkiej pracy dla dobra Świętochłowic zaczytuję się przy wieczornym świetle w budżet miasta, aby jeszcze lepiej rozdzielić komu czego potrzeba. Uwielbia mnie mój pies i usmiecha się do mnie księżyc. Wreszcie, mogę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku spojrzeć na moje rozświetlone gwiazdami królestwo. 

W końu jestem panem na włościach, mężem stanu,  liderem, królem mojego małego królestwa, które nazywa się Ratusz. "

Całość (ponad 5 minut!) zilstrowana jest muzyką Bacha.  Z resztą zobaczcie sami. 

Jacek Guzy pewnie wydał na tę produkcje sporo pieniędzy. Zastanawiam się, czy OM studio zrobiło mu krzywdę prezentując go w ten sposób, czy przeciwnie - ulegli jego estetyce, nie uświadamiając mu, że się ośmiesza. 

Pan Guzy prawdopodobnie uczesniczył w jakimś eminarium dla liderów, na którym dowiedział się, że ważną składową percepcji lidera jest ubiór i akcesoria. Tyle, że o ile w biznesie spostrzegana zamożność może pomóc, o tyle w polityce akcentowanie zamożności jest strzałem w stopę. Nawet jeśli pan Guzy swego pięknego domu i spinek do mankietów dorobił się uczciwie, to po tej reklamówce wyborcy raczej nie zechcą zatrudnić go na następną kadencję. 



środa, 20 października 2010

Ja pie***e, nie wiem! - czyli co wiedzą kandydaci na radnych?

Zabrakło mi niestety energii i dystansu do analizowania coraz bardziej zajadłej i popadającej w degrengoladę kampanii prezydenckiej. Odetchnęłam, nabrałam świeżego powietrza w płuca, i po półrocznej niemal przerwie jestem gotowa, by znów chłodnym okiem spojrzeć na otaczającą nas wyborczą rzeczywistość. 

A trudno ją zignorować bo kampania samorządowa powoli atakuje mnie wszystkimi kanałami. Na ulicach mojego miasta z plakatów  spoglądają na mnie kolejne, usmiechnięte, bardziej i mniej znane i lubiane twarze zabrzańskich polityków lub pretendentów do Rady Miasta. Nawet demotywatory stały się areną kampanii wyborczej. Pojawiło się np. takie oto zestawienie zdjęć urzędującej w Zabrzu Pani Prezydent:


Z jednej strony rzecz oczywista - każdy polityk na plakacie jest upudrowany, wypiekniony i odmłodzony Photoshopem. Osobiście ani mnie to nie dziwi, ani mi nie przeszkadza. Z drugiej - ewidentna złośliwość loklanych mediów, ale z tego też trudno czynić zarzut, bo czynią to wszystkie telewizje.  

Bzdurą jest twierdzenie, że wolimy widzieć rzeczywistość albo słyszeć szczere wypowiedzi. Nadmierna szczerość i otwartość u polityka z pewnością nie popłaca - przeciwnie - paradoksalnie odbiera wiarygodność. Polityk zbyt szczery i otwarty traci na spostrzeganej sile i powadze. Jako wyborcy godzimy się więc na uczestniczenie w grze pozorów i konwenansów - chcemy widzieć piekne twarze z lśniącym, białym uśmiechem oraz słyszeć wielokrotnie złożone, mądrze brzmiące zdania, które nic nie oznaczają i nie niosą ze sobą żadnej treści. 

Wkurzać i irytować mogą się tylko dziennikarze, którzy zmuszeni są chodzić na konferencje prasowe polityków i wysłuchiwać bełkotu w zwiększonej dawce (sama przez to przeszłam pracując w lubelskim radiu akademickim).

"My"jako wyborcy jesteśmy jednak zachwyceni, kiedy możemy polubić polityka (bo wydaje się podobny do nas) oraz zgodzić się z jego wypowiedzią (byle nie trzeba było nad nią reflektować!). Pierwsza rzecz sprowadza się do podstawowej zasady atrakcyjności interpersonalnej - pociąga nas podobieństwo, więc otaczamy się ludźmi o podobnym statusie społecznym, poglądach i systemie wartości. Kunszt polityka polega na takim formuowaniu wypowiedzi, aby jak największa grupa osób mogła się z nia zgodzić. Wystarczy wpsomnieć dawne przemówienie Aleksandra Kwaśniewskiego, z którego można było wysnuć bardzo złożony wniosek, iż "aborcja jest bardzo ważnym zagadnieniem społecznym".

Politykom uchodzi to na sucho tylko dlatego, że tak na prawdę, poza garstką dziennikarzy i specjalistów nikt ich nie słucha. A jeśli nawet, to rzadko przetwarzamy to co mówią na torze centralnym. Polegamy na peryferycznym, powierzchownym odbiorze, który nie obejmuje intelektualnego wglądu, podobnie jak przy oglądaniu reklam (dla zainteresowanych - model ELM, Petty'ego i Caccioppo, 1988).

Bywają jednak rzadkie momenty, kiedy politykom przypadkiem lub celowo udaje się wyrwać nas z utartej pozycji bezrefleksyjnego odbiorcy, odrzucić poważną gębę, aby przyjąć inną gębę - "obiektywnego komentatora" (Migalski, Rokita) lub "błazna - prześmiewcy" (Palikot). Ten ostatni wykracza poza schemat prawiącego frazesy polityka, ponieważ odrzuca wiele konwenansów i przekracza granicę politycznej poprawności i kurtuazji, do której jestreśmy przyzwyczajeni. W jego przypadku to przemyślany i celowy zabieg. Na razie wygląda na to, że trafia w niszę 2% społeczeństwa, które częściej przetwarza politykę na torze centralnym...

Palikot bawi się formułą skandalu i happeningu i podobno nigdy nie mówi nic przypadkowo. Gdy klnie, publicznie spożywa alkohol, łamie prawo albo chce upolować i wypatroszyć Kaczyńskiego zwracając się do mongolskiego dziennikarza Majewskiego - robi to celowo. 

Ale zdarzają się też momenty, kiedy polityk gębę zrzuca przypadkiem, a jego prawdziwe oblicze całkiem niezpodziewanie objawia się żądnej skandalu gawiedzi. Wystarczy wspomnieć nieszczęsny incydent senatora Piesiewicza, Posła Zycha, któremu nie pierwszy raz staje, Oleksego, który "dużo czyta i będzie ku**a ostry jak brzytwa" albo quadową, pijacką eskapadę dwóch posłów PO w Tunezji czy Maroku... 

Lubimy, gdy politycy popełniają gafy, rozwodzą się (Marcinkiewicz), mają romanse (Clinton), palą trawkę (Tuskowi wzrosło poparcie jak ujawnił, że popalał gandzię na studiach), urządzają sobie party na golasa (Berlusconi i Topolanek ) czy klną na potęgę na pijackiej imprezie nagrani na dyktafon. Wszystko dlatego, że są wtedy bardziej ludzcy, podobni do nas, a zatem ich spostrzegana atrakcyjność interpersonalna szybuje w górę. 

Tak też było w moim przypadku, gdy z niekłamaną sympatią i dużym rozbawieniem wysłuchałam okrótnej wpadki młodziutkiego kandydata na radnego PO w TV Jaworzno. Polecam gorąco! 

Występują:

1. Pan starszy - klasyczny, wypracowany polityczny bełkot, "gęba" trwała i stabilna. Pewnie nikt go nie słucha, bo nikogo to nie obchodzi. (od początku do 1.10)

2. Pan młodszy - po kilkunastu sekundach nieudolnego przyjmowania gęby (od 1.17 do 1.40) i politycznego bełkotu o chodnikach i tym co młodzież robić powinna, nagle i spektakularnie odrzuca gębę. 

3. Urocza prezenterka o szelmowskim usmiechu. 

Żal mi trochę tego chłopca, bo w końcu każdemu mogło się zdarzyć:-) W dalszych pytaniach nawet się poratował, nie mniej skłania mnie to do smutnej konstatacji, że kandydaci do Rady Miejskiej często na prawdę nie wiedzą o czym mówią, a potem nie wiedzą nad czym głosują... O ich wyborze często decydują czynniki nader przypadkowe i niezwiązane z kompetencjami.

Ostatnia uwaga - znalazłam się dziś, trochę przypadkiem na debacie samorządowej w moim liceum. Kandydatów było trzech, wszyscy ciekawi. Dyskusja zeszła w pewnym momencie na kwestię postulatu zamontowania zamków w toalecie męskiej i (dys)komfortu defekacji w oczekiwaniu na nagłe otwarcie drzwi do kabiny. Dalej było juz tylko zabawniej. Wypłynął postulat zamontowania ławeczek dla palaczy w tzw. Małpim Gaju, co jest o tyle zabawne, że 7 czy 8 lat temu, kiedy sama bawiłam się w szkolny samorząd postulat był identyczny, a mój kolega który go ogłosił wybory wygrał w cuglach:-) Przypominam sobie nawet, że zbieraliśmy jakieś pieniądze na cement, który miałby zabezpieczyć możliwość wykradnięcia ławeczki przez członków społeczności romskiej, żyjącej nieopodal szkoły, ale z jakiegoś powodu ławeczki nigdy nie powstały... Ważne, że temat pozostaje żywotny i kolejne pokolenia mogą wbrew obecnym tendencjom walczyć o poprawę bytu palaczy. 

Polityka to sprzedawanie nadziei. Nie jest ważne czy postulaty są realne.  Największe szanse wróżę kandydatowi o ksywce "Melon", który obiecał milionową dotację unijną na remont obejścia szkoły, a reklamował się plakatem z piersiastą kobietą skrywającą biust za... melonami, a jakże!