czwartek, 18 lutego 2010

Haki, kwity i teczki czyli o etycznych aspektach kampanii wyborczej

W ostatnich dniach ogromną karierę w polityce robi słowo "hak". Wcześniej dominowały głównie kwity, teczki, ewentualnie całe szafy teczek, jak w przypadku mojej ulubionej szafy Lesiaka. Teczki najgroźniejsze były do momentu, kiedy nie wiadomo było co w nich jest. 

Ale do rzeczy. Postaram się możliwie obiektywnie i skrótowo przedstawić fakty ostatnich dni, bo w końcu nie każdy musi śledzić na bieżąco prasę, wiadomości, wywiady i słowne potyczki polityków. Wszystko zaczęło się od wywiadu dla Newsweeka, w którym Jarosław Kaczyński wyznał, że istnieje konkretna wiedza i wydarzenie sprzed lat, które dyskredytuje Radosława Sikorskiego jako  kandydata na Prezydenta Polski. Miało ono rzekomo miejsce już po jego zaprzysiężeniu na szefa MON z ramienia PiS i było przyczyną jego dymisji.  Niedoszły kandydat PO publicznie domagał się wyjaśnienia o jakie wydarzenie chodzi, aby mógł sie bronić, ale oczywiście nie można tego wyjawić, bo jak twierdzi prezes PiS - jest to ścisła tajemnica państwowa. Powstała lawina spekulacji i nie trzeba było długo czekać, by sprawę skomentowali byli wicepremierzy - Roman Giertych i Andrzej Lepper. Ten pierwszy twierdzi, że zbieranie haków na koalicjantów, oraz członków opozycji było stałą metodą działania byłego premiera, oraz, że w szczególnym obszarze jego zainteresowań była np prowadząca rozliczne interesy żona Grzegorza Schetyny (były rzekome plany, aby ją aresztować). Schetyna broniąc małżonki domaga się od Kaczyńskiego wyjaśnień. Kaczyński tłumaczy, że nie było mowy o żadnych hakach i kieruje pozew o zniesławienie przeciwko Giertychowi, który odpowiadając zalotnym uśmiechem, niespecjalnie zmartwiony, zapowiada podobny pozew przeciwko Kaczyńskiemu. Tymczasem Lepper dokłada swoje trzy grosze twierdząć, że co prawda nigdy nie padło określenie "haki", ale Kaczyński wspominał o bacznym przyjrzeniu się "liberałom z KLD" (Kongres Liberalno-Demokratyczny, założony w '90 roku przez Tuska) oraz gromadzeniu "materiałów" na rozlicznych biznesmenów, wymieniając przy tym śmietankę najbogatszych w Polsce: m.in Kulczyka i Solorza. 

Pozostawiam wam ocenę wiarygodności wyżej wymienionych. Warto jednak wspomnieć, że istotnym motywem działań Giertycha i Leppera może być polityczna zemsta za odsunięcie od władzy przez PiS. Lepper, choć z początkiem lutego zapowiadał wielki come back, nie ma na to szans, odkąd szczęśliwie uchwalono ustawę zabraniającą kandydowania osobom skazanym prawomocnymi wyrokami. O Giertychu spekuluje się natomiast, że przymila się PO i w tym upatruje swojej szansy, choć osobiście tego typu rewelacje traktowałabym jako political fiction. 

Stare twarze się przypominają. Nie trudno wywnioskować, która partia skorzysta na potyczkach Kaczyńskiego z Lepperem i Giertychem.

Haki nie wychodzą z mody. Nie tylko Sikorski powinien się obawiać. W tym samym wywiadzie Kaczyński ujawnił, że kwity dyskredytujące Bronisława Komorowskiego kryją się w tajnym (a jakże!) raporcie z likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych, przygotowanym niegdyś przez Antoniego Macierewicza. 

Pewnie wszyscy życzlibyśmy sobie wyłącznie merytorycznej, pozytywnej kampanii. Żyjemy jednak w bardziej brutalnej rzeczywistości, więc warto zastanowić się co jest, a co nie jest etyczne w polityce. Natalia de Barbaro, nazwana przez głównego bohatera tego posta "diaboliczną panią de Barbaro" napisała w książce "Dojść do głosu" o kampanii negatywnej jak o części strategii marketingowej. Radzi co zrobić, by była skuteczna i etyczna zarazem: oprzyj się na wiarygodnych źródłach, postaw sobie granice (np. szukasz haków w życiu publicznym kontrkandydata, rezygnując z grzebania w jego życiu prywatnym), zbuduj kontrast aby nie narazić się na podobne ataki i  nie ogłaszaj swoich "odkryć" osobiście tylko przez osobę trzecią. Nie mamy podstaw by wnioskować o wiarygodności źródeł pana Kaczyńskiego. Zakładając, że ma takowe, zrobił błąd wygłaszając to osobiście. Pozwolił, by ciężar dyskusji z Sikorskiego przeniósł się na niego samego i dywagacje o "brudnych metodach walki wyborczej". Można powiedzieć, że sam ukręcił na siebie bicz. A przecież chodzi tylko o prawo i sprawiedliwość...

Przypomina mi się "Kocia Kołyska" Kurta Vonneguta i jego wyspa na której nie istniała przestępczość, bo jedyną karą za każde możliwe przewinienie było powieszenie na haku... Jak powiedziałby jeden z moich profesorów: czujecie to?


wtorek, 16 lutego 2010

Czarna legenda czarnego pijaru

Bardzo brzydko się w naszym kraju mówi o "pijarze". Co to w ogóle jest ten "czarny pijar"? Należałoby może zapytać polityków i publicystów używających tego określenia. Po sposobie ich wzajemnego komentowania można wywnioskować, że  "pijar" to ich zdaniem propaganda, nachalna promocja oparta na populizmie i przeinaczaniu faktów, tak, aby stawiały nadawcę w korzystnym świetle.

"Wszystkie jego wypowiedzi to tylko pijar" słyszymy, kiedy komuś zarzucany jest populizm, czy brak rezultatów. Albo "nie zadbano o jego pijar", kiedy ktoś źle wypada publicznie. Sianie "czarnego pijaru" zarzucano z kolei Jackowi Kurskiemu, gdy usiłował zdyskredytować Tuska w oczach Polaków atakując jego rodzinę. To ostatnie pojęcie własciwie rozszerzyło znaczenie na każde słowo krytyki skierowane od członka partii A w stronę partii B.

Jest to bardzo przykre dla ludzi zajmujących się zawodowo Public Relation w biznesie, stowarzyszonych w różnych organizacjach zawodowych, badających naukowo różne aspekty komunikacji lub uczą studentów jak robić porządny PR. Profesjonalnych PRowców obowiązują też różne kodensy etyczne jak np Global Protocol on Ethics in Public Relations. Czy to nie paradoks, że branża stawiająca sobie za jedenz celów budowanie korzystnego wizerunku, sama ma obecnie tak kiepską opinię? 

Prawdziwy PR to najprościej mówiąc budowanie relacji z otoczeniem. Relacja oznacza komuniację dwustronną, w przeciwieństwie do jednostronnego przekazu, którym jest np. reklama wyborcza. A zatem partia czy polityk komunikują spoleczeństwu swoje osiągnięcia i plany. Przekaz nie jest oczywiście bezpośredni - pośrednikiem sa media i tego trudno uniknąć. Badania opinii publicznej są z kolei najbardziej miarodajną, choć oczywiście niedoskonałą informajcą o reakcji społeczeństwa na przekaz. Dzięki informacji zwrotnej politycy mogą modyfikować swoje pomysły tak, aby lepiej zaspokajały potrzeby i oczekiwania społeczeństwa. Takie Public Relations w idealnej wersji jest zatem formą prowadzenia debaty społecznej z prawdziwego zdarzenia. 

Brytyjski Instytut PR definuje to jako przemyślane, planowe i ciągłe starania o osiągnięcie i utrzymanie wzajemnego zrozumienia między organizacją a jej publicznością. Jednostkowy komentarz z definicji nie może być więc traktowany jako "pijar". PR-em są natomiast komentarze, pomysły i akcje będące zaplanowaną częścią większego procesu informacyjnego. Tak było moim zdaniem w przypadku stworzenia przez PO w latach 2005-2007 "Gabinetu Cieni", ochrzczonego z kolei chwytliwie przez  Marcinkiewicza "cianiasami". Partia komunikowała wyborcom: "Jako opozycja uważnie monitorujemy działania rządu. Mamy w swoich szeregach kompetentych ekspertów, którymi możemy błyskawicznie zastąpić rząd".  Przekaz zadziałał, bo był odpowiedzią na społeczne oczekiwania bo pod koniec lata 2007 istniało ogromne społeczne poparcie dla samorozwiązania sejmu i przedterminowych wyborów, które wygrała Platforma. 

Dobry i skuteczny PR jest w interesie tak partii jak spoleczeństwa. Trudno, żeby partia i rząd nie komunikowały się z wyborcami, i nie tłumaczyły ludziom tego co robią. Celem PR wg. jednej z definicji jest oczywiście stworzenie takiego społecznego klimatu, w którym oganizacja mogłaby dobrze się rozwijać. To, co potocznie nazywa się "czarnym piarem" fahowcy określają jako publicity - moim zdanie z dużą domieszką propagandy i agitacji, a analiza tego zjawiska nadaje się na osobny post. 

wtorek, 9 lutego 2010

Presidential Campaign in Costa Rica

Yesterday first woman was elected for a President in Costa Rica - 50 years old Laura Chinchilla (szynszyl in Polish). I wanted to write a few words about her campaign, since she is just the 5th female President in history of Latin America. While searching for candidates I was becoming more and more surprised, discovering how vivid, spectacular, and most of all - funny was the campaign in Costa Rica. Competition between candidates was more straightforward and witty than anything we can observe in our so called 'experienced democracies' in Europe or in US. The main cultural difference however is the extend of which politicians keep one's distance and are ready to make fun of themselves. 

Pregnant woman singing for candidate, walking half-naked in the advertisement, or 'flying heads' are just some of the ideas. Take a look on the one of the most important socialists candidate -Otto Solis's spot against Laura Chinchilla:

Similar spots presenting other candidates as marionettes were supposed to uncover their incompetency. Laura didn't have an easy life during the campaign as she was even compared to Hitler by her opponents, but due to my lack of knowledge of Spanish I only present those spots who speak through an image. 

Generally the campaign seem to be very bright, colorful and musical. Flying heads seem to match the Costarican aesthetics. This is the spot of Otto Guevara (no proved bonds with Che Guevara) - libertarian candidate who promoted the idea of as little of state apparatus as possible.

The same candidate in another spot, is showing half-naked man explaining that 'It's the only way not to get robbed on the street':

But the most truly surprising spot for me was the one of Luis Fishman - social Christian candidate. Yes, that's him wearing a diper and holding a bottle-feed.  Enjoy.




czwartek, 4 lutego 2010

"Córka się puszcza, syn upośledzony" czyli o Tuska niekandydowaniu i metaforze w polityce

Stało się. Doczekaliśmy się jednej z najważniejszych decyzji politycznych w tym roku i wiemy, że szef rządu nie stanie do wyścigu o fotel prezydencki. Doczekaliśmy się też pierwszego znaczącego komentarza na ten temat, mało znaczącej jakby nie było partii Polska Plus.

Jest to dobra okazja do oceny tego faktu, o którą prosiło mnie już kilka osób. Wnioskując po sondażach poparcia było to posunięcie ze wszech miar korzystne dla Tuska – 68 % Polaków uważa, że to dobra decyzja. Na tę liczbę składają się jego zwolennicy, którzy widzieliby Tuska jako premiera, z większymi prerogatywami i większą odpowiedzialnością na kolejną kadencję, oraz przeciwnicy, którzy uważają, że jest fatalnym premierem i byłby fatalnym prezydentem, dobrze więc, że się wycofał. Ocena tej sprawy do pewnego stopnia jednoczy więc Polaków. Istnieje jeszcze jeden aspekt, może nawet ważniejszy, który jak sądzę zmieni nieco całe spojrzenie na ustrój RP. Otóż do tej pory wybory prezydenckie cieszyły się największą popularnością wśród Polaków (każdorazowo najwyższa frekwencja), a Prezydent w społecznej percepcji był najważniejszą osobą w państwie. Dla większości Polaków oczywiście dalej tak będzie, ale pojawił się jednoznaczny sygnał od jednego z najpopularniejszych polityków, że Prezydent jest jednak dużo mniej ważny od premiera, mało tego – „aktywny prezydent to zły prezydent” jak powiedział Donald Tusk. Jego główny instrument wpływu na proces legislacyjny, czyli prawo weta – najczęściej blokuje reformy, które chce przeprowadzić rząd, marnując przy tym czas urzędników i pieniądze wydane na ekspertyzy i pracę komisji przygotowujących ustawy. Oczywiście Konstytucja gwarantuje mu także inicjatywę ustawodawczą, jednak bez wsparcia sejmowej większości żaden prezydencki projekt nie ma szans na uchwalenie. Jak do tej pory prezydenci rzadko korzystali z tego przywileju. Czy spowoduje to, że spadnie ranga Prezydenta w społecznej percepcji? Na pewno spadła ranga wszystkich kandydatów, skoro Tusk postawił się jakby ponad nimi, biorąc na siebie- jak twierdzi -brzemię prawdziwej odpowiedzialności za Polskę.  Czy jest to pierwszy krok w kierunku zmian naszej konstytucji na system kanclerski? Zobaczymy.

 

Przeciwnicy Tuska umniejszają z kolei decyzję Tuska, twierdząc, że nie kieruje się dobrem Polski, a jedynie czystym partyjnym interesem. „Tusk jest jak ojciec, który może wyjechać na pięcioletnie wakacje, które planował całe życie, ale nie chce opuszczać rodziny bo widzi, że córka się puszcza, syn jest lekko upośledzony umysłowo, drugi kioski obrabia, bratowa ciężko chora” – tak raczył się wypowiedzieć się Ludwik Dorn. Stęskniłam się za metaforami Dorna odkąd rzadziej pojawia się w mediach, dlatego patrzę na to z nutką sympatii. Jest to też przyczynek do dyskusji o języku polityki. Metafory są bardzo ważnym elementem komunikacji politycznej. Bardzo medialnym, bo mieszczącym się w 15 sekundowej relacji telewizyjnej.  Może Dorn startuje w tej konkurencji z Palikotem? W jego przypadku nikt nie powinien się jednak obrażać, bo nie wskazał personalnie, który z polityków jest upośledzonym synem, a który puszczalską córką. Jednak samo aż się prosi o przypuszczenia… Kogo obstawiacie? I co sądzicie o „Tuska niekandydowaniu”?